12. 12. 21 r. Warszawa.
- W łazience usłyszałem …
- Wróg u bram, do boju !
- Hmm … To tak jakby wróg dopiero miał się pojawić, a przecież tyle zła już jest na świecie.
- Nie wiem. Może najgorsze przed nami jeszcze ?
- Ojcze, co się stało między „przychodzi pół godziny” a „już minęło pół godziny” ?
- A ty znowu swoje – Piotr zmęczony.
- Co chcesz od Pankracego ?
- Bajka, a czyż nie fajne życie mieliście ? Jak bajka ?
- …….. – myślę i myślę …
- No nie wiem … To jest to ? Nasze życie ? … To nie ma sensu – przyznaję szczerze.
Mam wrażenie, że Ojciec unika odpowiedzi. To nie może być nasze życie. Wiszę nad kawą w zamyśleniu próbując to rozwiązać …
- Tamte przygotowałaś ładne święta, teraz przygotuj jeszcze ładniej.
- …….. – podnoszę głowę.
- Tam się ćwiczyłaś, teraz zaś jeszcze ładniej postaraj się.
- Nie muszę ci tłumaczyć dlaczego.
- Postaraj się, żeby były to wasze prawdziwe święta.
- Pozamykaj do końca roku wszystko … – … wszystkie sprawy.
- Hmm … Do końca roku … Hmm … Czyli będziesz na święta ! – odkrywam radośnie, że w tym roku nie zniknie.
- Lubię posiedzieć z wami czasami.
- Nie widać Mnie, ale siedzę.
- Czy mogę Ojca o coś spytać ? Czy Chrystus żył tak jak my, normalnie ?
- Tak. Adekwatnie do czasów.
13. 12. 21 r. Warszawa.
Rano zostałam obudzona myślą, że mam iść do kościoła. Nie zdziwiłam się, sama o to wczoraj prosiłam. Poczułam szczęśliwość ogromną, że tak jesteśmy ze sobą „zgrani”. W kościele pewna sytuacja. Podczas mszy przechodził koło nas przygarbiony mężczyzna o lasce. Nie był staruszkiem, ale raczej po wypadku. W każdym razie przechodził i wyszedł w stronę zakrystii.
- Nawet się nie ukłonił, osioł jeden … – Piotr szeptem oburzony.
Nie komentuję, ale jest w tym kościele (św. Krzyża) pewien niepisany zwyczaj. Każdy wchodzący lub wychodzący z kościoła od strony zakrystii (tylne wejście) kłania się lub klęka przed wielkim obrazem Chrystusa. Oczekiwaliśmy, że ten pan choć zatrzyma się na chwilę, ale przeszedł powoli jak duch …
- A ty jesteś taki doskonały ?
Kilka minutach później ten sam pan powoli wraca o lasce w jednej ręce, a w drugiej trzyma palącą się świecę. Piotrowi się głupio zrobiło straszliwie, w pokorze schylił przed nim głowę.
- Kurcze, znowu źle oceniłem – zaczął się kajać.
- Ola, to jest dopiero matoł. Same osły, a on matoł !
- Zero tolerancji, radykalista !
- ……. – musiałam zacisnąć zęby, żeby się nie śmiać, ciągle trwała msza.
Pół godziny później oczywiście o tym rozmawialiśmy.
- Powiedz lepiej co zrobiłeś w kościele.
- …….. – podnoszę brwi z ciekawości, tego nie mówił.
- Aaaa…. Wrzuciłem palącą się włócznię w stronę gacka, do piekła. On się zaczął śmiać, że mu to nic nie zrobi, ale ta włócznia była specjalna. Rozgrzewała go od środka tak, że sam zaczął się spalać w popiół i wciągać w siebie inne gacki. Na zasadzie implozji, jak bomba implozyjna. I wtedy zamknąłem piekło. Nie wiem jak to się stało, ale w sekundę się tam przeniosłem i rzuciłem włócznią. Leciała po przekątnej …
- Ciekawe, czy to co robisz, takie rzeczy, czy to ma znaczenie ? Czy to się tam urealnia ?
- ……. – nie ma odpowiedzi.
- Musi mieć jakieś znaczenie, jeśli Ojciec zwrócił uwagę.
- Widziałem Szczecin i pełno na ulicach trupów. Poczułem łatwość wydawania sądów.
- …. Czyżby to Piotr tak ludzi załatwił ? – pomyślałam.
- Jedno nie ma związku z drugim – odpowiedział Ojciec najwyraźniej słysząc moje myśli.
Miałam odczucie, że „pełno na ulicach trupów” to nie wojna, czy kataklizm, a niedawne słowa Ojca; Co drugi będzie zabrany. Szczecin to bardzo lewackie miasto.
Wieczorem.
Piotr przychodzi z wiadomością, że podwykonawca znowu nawalił. Zadzwonił dzisiaj, że nie da rady na czas wykonać zlecenia. Piotr podłamany, cały w nerwach, gada tylko o tym.
- A prosiłeś Ojca o pomoc ?
- Ojcze, proszę …
- Nie mówi się z pełną buzią.
- ……. – roześmialiśmy się mimo nerwowości. Rozmawiamy w trakcie obiadu.
- To w stylu Ojca – Piotr lekko się wyluzował.
- Teraz wiesz, że to Ja ?
- Wiesz, że dobrze słyszysz.
- … Wszystko zrobisz – uspakaja Piotra.
- Zobaczyłem jak upycham wszystko do auta, kolanem upycham, więc chyba domknę wszystkie sprawy jednak … – i poczuł ulgę.
Śmieję się … Te wizje … One są tak ludzkie i komiczne czasami … Brak mi słów …
- Idziemy jutro do kościoła – mówię zdecydowanie.
- Jutro tym razem nie licz na pobudkę Ojca, licz na męża.
- Niech on cię budzi.
- Ale to takie fajne, Ojcze.
- Co ci się w tym podobało ?
- Że to Ty Ojcze.
- Tak myślałem.
- A możemy teraz trochę porozmawiać ?
- Chcesz rozmawiać przez człowieka, który myśli prozą życia ?
- Ma dużo problemów, a jeszcze jest atakowany.
- No tak …. – … i dałam sobie spokój.