16. 11. 24 r. Warszawa. Część 2.
Dzwoni córka i relacjonuje. Kot w opłakanym stanie, sika z krwią, znowu trzeba go zawieźć na kroplówkę do weterynarza.
- Ale co się stało ? Przecież przy mnie prawie ozdrowiał, jadł już normalnie – Piotr zdziwiony, gdy sie rozłączyła.
- Nie kot jego, a on kota leczył.
Uśmiecham się, bo Ojciec nawiązuje do pewnej teorii, że niby koty leczą.
Tak, Twój czworonożny przyjaciel może być całkiem niezłym terapeutą. Terapia przy pomocy kotów to inaczej felinoterapia. Kot wyczuwa bolesne i chore miejsca, dlatego chętnie się do nich przytula i na nich układa, by je ogrzać i przynieść człowiekowi ulgę.
- Tak czułem, że z nim będzie źle. Mówiłem ci … Otworzyłem drzwi do ogrodu i on mi między nogami przeleciał, stanął na chwilę, spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie i sobie poszedł. Poczułem jakąś magię w tym momencie. Wszystko w zwolnionym tempie …
Półtora miesiąca temu to się zdarzyło mniej więcej. Wyszedł do naszego ogrodu, a także do ogrodów pobliskich sąsiadów. Gdy wrócił, wkrótce zaczął wymiotować i robić pod siebie. Nie znaliśmy wtedy przyczyny takiego stanu, o trutce powiedział nam dopiero weterynarz. Od razu zaproponował uśpienie twierdząc, że żaden zwierzak tej trutki nie przeżyje. Oczywiście nie zgodziliśmy się, ratowaliśmy go cały czas z pewnymi sukcesami, jak nam się wydawało. Po kroplówce dochodził do siebie na dwa dni, a potem znowu pełny zjazd. Wymioty, biegunka, chudnięcie i znowu kroplówka.
W ciągu miesiąca kot z grubasa wychudł do kości, ponieważ nic nie chciał jeść, a raczej nic nie mógł jeść. Pewnego dnia gotując obiad miałam okazję w kuchni dłużej mu się przyjrzeć. Siedział nad miską jak zahipnotyzowany, wpatrywał się bez ruchu w swoje jedzenie nawet przez godzinę. Nigdy takiego zachowania wcześniej u zwierzęcia nie widziałam. Stał nad miską godzinami, jakby chciał się najeść wzrokiem. Przykry widok. Żal mi go było, chciałam wziąć go na ręce, nawet go podniosłam lekko, ale poczułam same kości. Zlękłam się, że mogę mu je połamać, a i on nie miał ochoty na żadne czułości. Zaczął mnie gryźć w rękę, być może z bólu właśnie.
- Miałem wizję dwa tygodnie temu z Frankiem. Otwieram mu drzwi do ogrodu, on wychodzi jak zawsze, wychodzi na drogę, zniknął mi na chwilę, wołam go do domu, on wraca, wchodzi do środka, rozgląda się dookoła i nie rozpoznaje miejsca. On nie rozpoznawał miejsca ! Czyli … On odejdzie…., rozumiesz ?
- … Hmmv…. Masz racje, wróci, ale jako duch …
- Słyszę agonia …. On ma całe jelita prawie czarne, one nie pracują. Co zje, to wszystko przelatuje. Noooo … – i się zająknął patrząc przed siebie.
- Wiesz, on ma to, co Edziu miał. Słyszę zgorzel … Sprawdź, co to jest ….
Sprawdziłam i zmartwiliśmy się. Czekaliśmy z niecierpliwością na telefon od córki, która (razem z Krysią) właśnie w tej chwili powinna być u weterynarza.
- Ojcze … Dać mu cierpieć, czy ulżyć mu w cierpieniu ? To nie człowiek – pytam niepewnie.
- Właśnie twoja córka słyszy o eutanazji …
- … ???!!! …
- Chce, a Piotr nie chce, bo życie jest wartością największą.
- … A może, gdy tak cierpi … – już sama nie wiem, pogubiłam się.
- Czy to jest egzamin miłości, czy to jest egzamin zaufania i wiary ?
- ……. – milczę.
- To jest egzamin zaufania, gdy sam nie sądzisz – … osądzasz, nie bawisz się w sędziego.
Już sie nie odzywam, tylko czekam, co dalej. Dzwoni córka, z płaczem ….
- Uśpiliśmy Franka.
- … ???!!! … – nie tego się spodziewaliśmy.
- Ojciec mówił, że życie jest najważniejsze … – mówię do niej.
- No i po co mi to mówisz ! – rozbeczała się.
- Pielęgniarka tak zdecydowała. Powiedziała, że ma martwicę jelit, że zjada sam siebie i tylko cierpi, on umierał.
Piotr szybko zdał sobie sprawę, że to wszystko widział i przewidział kilkanaście minut temu.
- Dobra, uspokójmy się. Tak musiało się stać …
- Dlatego wiara jest taka trudna – … mówi Ojciec, gdy wracaliśmy w milczeniu do domu.
- Dlatego ten świat jest taki trudny.
- Dlatego się rodzą wiele razy.
Już w domu. Myjąc talerze zazwyczaj zapadam w głęboką zadumę, tym razem również i wtedy coś odkryłam …
- Jak myślisz … Czy to wyjście kota do ogrodu było przypadkowe ? Sam mówiłeś, że to była jakaś magiczna chwila …
- Taaak, zgadza się. To było naprawdę dziwne. Poczułem, jakbym się z nim żegnał.
- Wiesz, dlaczego tak musiało się stać z nim ? Przez alergię (p.s. naszej córki). Ona miała już zmiany na płucach, a kota nikt nie chciał ruszyć. Ojciec zrobił to dla niej. Prawda Ojcze ?
- Tu nie było wyboru.
- … ???!!! … Widzisz ? …. – kiwam głową w zadumie.
- Wątek kota życia z wami zakończony.
- Nadrzędnym celem była wasza córka, bo ona by dalej była otwarta sercem do niego.
- Ojciec wysłuchał twojej prośby.
- …….. – słabo mi się zrobiło. Przecież nie chciałam śmierci kota !
- Tylko sobie nie schlebiaj ! – Piotr nagle.
- No i teraz czuję się winna – mówię z żalem.
Sprawa była bardzo poważna. Córka ma silną alergię na kota, miała zakaz do niego się zbliżać, ale to ona ratowała mu życie za każdym razem, to ona go karmiła, opiekowała się, tuliła, trzymała na rękach, itd. Zaprzyjaźniła się z kotem, choć powoli i systematycznie ją dosłownie dobijał. Dzisiaj Ma początki astmy. Niedawno była w tak złym stanie, że nie wytrzymałam, no i …
- Ojcze, zrób coś z tym ! – walnęłam głośno i dobitnie w lekkiej rozpaczy.
I wtedy, może dzień później pojawił się motyl nad drzwiami do jej mieszkania. Taki sam, gdy odszedł Edziu. Zmartwiliśmy się, że to chyba zły znak, że może ktoś odejdzie z naszej rodziny. Życie nas jednak szybko pochłonęło, zapomnieliśmy o nim szybko, choć motyl tkwił nad drzwiami prawie dwa tygodnie. Dzisiaj zdaliśmy sobie sprawę, że ten motyl wcale tak bez sensu, bez powodu nie był.
- No i teraz pytanie zasadnicze się pojawia. Czy w tym przypadku eutanazja była taka zła ? – próbuję zrozumieć.
- Co one powinny zrobić ? Czekać, aż sam umrze ?
- Zadecydował kto inny za nie.
Ale nadal to nie jest odpowiedź, pomyślałam. Biję się z myślami cały czas. Kot miał tak, czy siak odejść. Pytanie tylko, czy pomóc mu w tym, czy czekać. Patrzeć na jego cierpienie, czy mu to zdjąć.
- Ojciec cię uspakaja.
- I to jest dobre i to jest dobre, ale jest cienka granica, która jest ważna.
- Taka decyzja (eutanazja) człowieka też jest ważna.
I tak sobie myślę w duchu. Jakie to szczęście, że to był „tylko” kot, a nie człowiek. Nie odważyłabym się uśpić człowieka. Nie odważyłabym się stanąć w kątrze z Bogiem. Wiara i zaufanie na pierwszym miejscu.
- Wiesz, co widzę ? – Piotr mi przerywa.
- Widzę jak leży kot i z niego wychodzi duch kota. Kot z kota wychodzi. Wyblakły, biały. Wychodzi, siada jak kot i się rozgląda dookoła zdziwiony. Spogląda w górę, bo tam jest światło. Wpatruje się w to światło i siedząc przesuwa się w górę … – zaczął się śmiać.
- Ale ma zdziwione oczy ! Ma oczy okrągłe jak talarki i się przygląda światłu … – cieszy się ciągle.
- No dobrze, to dlaczego widziałeś go, że wraca do domu i nie rozpoznaje miejsca ?
- Zyska świadomość i powróci się pożegnać. Ale to ty musisz go zawołać.
- To prawda, to ja go wołałem w tej wizji.
I tak oto Franek odszedł. Po 12 latach bycia z nami.
Zaczęliśmy analizować. Kot zatruł się w październiku, zaczął umierać w październiku.
- Jakoś nic się nie stało w październiku, ktoś tak mówił …
- ……… – tylko wzdycham.
2 października przyjechaliśmy do Szczecina. Wchodząc do mieszkania pierwsze, co córka zauważyła, to wielki ciemny motyl siedzący przy drzwiach wejściowych. Identyczny, gdy odszedł Edziu. „Zażartowałam” nawet, że oby to nie był zwiastun, że ktoś z nas odejdzie. Siedział tam dosyć długo, ponieważ zdjęcie motyla pochodzi z 9. 10. 24 r.
Analizując daty próbuję się zorientować, jak szybko pojawia się „zwiastun śmierci”. W przypadku Franka to mniej więcej półtora miesiąca. Czy to reguła ? Nie mam pojęcia.
Piękna historia o odchodzeniu … I choć wydawało się, że przeżyje …
Dzwoni córka zdenerwowana, ze kot choruje nadal i jest blisko odejścia. Rozchorował się kilka dni temu. Pojechała z nim do lekarza, tam stwierdzono, ze zjadł trutkę na szczury. Dostał kroplówkę, lekarstwa, faktycznie ledwo przeżył. - Nie wyrokujcie – powiedział Ojciec, gdy trafił do lekarza po raz pierwszy. https://rozmowyzniebem.pl/wp/2025/01/28/nie-wyrokujcie/
…. nie o przeżycie w tej historii chodziło. Chodziło o nasze decyzje, nasze działania, naszą wiarę. Za to byliśmy oceniani. Choć życie było przesądzone, to jednak chodziło o życie. Walka do końca, bo liczy się życie.