13. 03. 21 r. Warszawa.
Nogi ledwo stawiam, tak bardzo jestem osłabiona. Dzisiaj musimy pojechać na większe zakupy, bo w poniedziałek zaczyna się znowu lockdawn. Zaciskam więc zęby. Jedziemy autem, zaczynam ręką pocierać skronie …
- Co ! Znowu migrena ? – Piotr przestraszony.
- To od jazdy.
- ……. – uśmiecham się. Ojciec powiedział szybciej, niż ja pomyślałam.
- Coś tam wiem jednak …
- O Covidzie też wiedziałem.
- To dlaczego mówiliście, że jestem bezpieczna ?! – wracają do mnie żale.
- Wszystko jest zmienne, tak miało być.
- Rezystencja jest trwała.
- Trwała ? Już w to nie uwierzę – odważyłam się na szczerość.
- I dzięki Bogu ! Będziesz się pilnować – Ojciec się roześmiał.
- ……. – też się roześmiałam. Nie wiem czemu, ale przez Coivda nabrałam większej w rozmowie śmiałości.
- A kto cię obudził dzisiaj rano ?
- Że tak zmienię temat ?
A to było prawdziwe coś ! Leżąc w łóżku pościel zakrywała mnie po czubek nosa. Jedynie moja lewa ręka wystawała spod pościeli i leżała swobodnie wzdłuż ciała. Spałam bardzo głęboko, dopóki nie poczułam silnego, zimnego wiatru lub powiewu, który przesunął się powoli wzdłuż ręki. Jakby ktoś powiał dmuchawą. Fajne to było … I nie zdarzyło się bez powodu. Spojrzałam na zegar, dochodziła 7 rano, a więc czas na poranną mszę.
- A mogę o coś spytać ?
- Wszystko chcesz wiedzieć ?
- Tak ! – nie wahałam się z odpowiedzią, bo ciągle miałam w sobie Covidowy żal.
- Cieszysz się, że jesteś już po ?
- No pewnie !
- Czyli, że z złego wyszło dobro ?
- To się okaże …
- Czyli już się nie gniewasz ?
- Ech … Kocham Cię Ojcze … Jak cholera ! – nie wytrzymałam emocji.
- Noooo, Ja myślę ! Jesteś ze Mnie.
- Mówmy co jest dobre …
- Czyli masz przeciwciała, czyli masz kogoś w sobie.
- A co do tego, że nie zachorujesz…
- Czasy złe idą, niefrasobliwość ludzi będzie na każdym kroku karana.
- Przeciwciała będą na wagę złota.
- A co będzie, jeżeli organizm nie będzie widział … ? – … wirusa, a on będzie ?
Organizm nie będzie widział i tym samym nie będzie wytwarzał przeciwciał ?
- Boję się o nasze dzieciaki w takim razie.
- Przewidziałem to.
- Co ty na to, kiedy nie będzie wytwarzał przeciwciał i będzie rosła umieralność ?
- Wow … Ale te nasze nabyte teraz to na pół roku raptem, a co potem ?
- Może na pół roku, może na rok, a może na całe życie.
- …….. – zwracam uwagę na „może”. Nadal nie mogę być niczego pewna.
- Zobacz, zawał też trzeba było leczyć.
- … Czym było to muśnięcie zimnego powietrza ?
- Pobudka.
- ……. – zamyśliłam się. To było bardzo mocne, namacalne odczucie.
- Nie stanęłaś za mężusiem.
Ajajaj … Głupio mi się zrobiło. Rano pojechaliśmy do ”naszego” kościoła i wzięliśmy udział we mszy. Ksiądz powiedział, że najpierw udziela komunii tym co chcą na rękę, potem tym „normalnym”. Stanęłam w pierwszej kolejce, Piotr w drugiej. W sumie nie wiem dlaczego, może po prostu było tam dużo mniej ludzi, a czułam się słaba.
- To źle zrobiłam ? – poczułam się winna, że stanęłam jednak tam, gdzie na rękę.
- Ważne, że przyjęłaś i ważne, że uczestniczyłaś we mszy, dlatego cię obudzono.
Wieczorem.
Słowa Ojca o wirusie są niepokojące. Nasz niepokój narasta, gdy oglądamy w TV wiadomości.
- Jakie to szczęście, że my jesteśmy już po – Piotr wzdycha.
- Jakbyś go nie miał – zauważam. „Zwykłe przeziębienie”.
- Widać Ojciec kocha cię bardziej – lekko żartuję.
- To w takim razie Mego Syna nie kocham ? — … ponieważ tak bardzo cierpiał.
Słabo mi się zrobiło, łzy napłynęły do oczu. Nie spodziewałam się.
- Ale bzdury gadasz – Piotr się żachnął.
- Kocha cię bardzo, wiem o tym.
- Jeżeli ty jesteś strzelcem, to Piotr jest karabinem.
- Widzisz ? Tyle znaczysz dla Ojca.